Wczoraj miałam wielką próbę naszych uczuć:) Otóż:
Wsiadłam na rower i ruszyłam w stronę ścieżki wokół naszego jeziora. Najpierw spadł mi łańcuch. Zawróciłam i poprosiłam Grzegorza o pomoc. Wystartowałam ponownie. Jadę sobie, pięknie wkoło, myśli tysiąc.. Zapitalam na tym swoim rowerku i słyszę, że ktoś mnie będzie wymijał. A że uczyli mnie kiedyś, że o innych też trzeba myśleć, więc ja bez namysłu postanowiłam miejsca trochę ustąpić. I tutaj mi wyrosła wielka brzoza! Puknęła mnie w sam środek głowy, rower odbił się od drzewa a ja runęłam na chodnik! Bum! Cholera! Zakołowało mi w głowie, Obiłam sobie kolana i łokcie, obtarłam nadgarstki. Ale nic to! Poczucie wstydu i niezdarności! Ale tylko przez chwilę, dopóki moja świadomość nie zaczęła pracować! Dać sobie prawo do bólu, upadku, nie od razu podniesienia się! Zrobić zbolałą minę. Ot co! Pani, która mnie wyprzedzała podeszła do mnie i zapytała czy zyję?! Ależ tak! Oczywiście póki co:)))) I to jeszcze jak!
A serio, to ucieszyłam się, że zatrzymała się przy mnie. Przytuliłyśmy się na moment, a Ona powiedziała: - Nie musiała Pani aż tak skręcać, ja bym sobie dała radę.
Do domu wróciłam zadowolona jednak! We włosach miałam wplątanych parę liści.
Brzozy nadal uwielbiam:)))
A z szyciowych:
Koty wypełnione
Już nawet bez jednego towarzysza, który został sprzedany:)
Chętnych zapraszam do zakupu oczywiście!
Cena 30 zł.
I podkładka, którą uszyłam dla Filipa:) Mam nadzieję, że będzie mu się smacznie jadło:))))
Spokojnego i uroczego wieczoru Wam Drodzy i sobie:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz